Narodzenie pasji - rok 1998
Dokładnie w moje imieniny 29 czerwca 1998 roku raniutko odebraliśmy z salonu samochodowego nowiutkiego lśniącego Lanosa . Ale to było przeżycie: całkiem nowe auto... Co prawda było mi już raz dane odbierać nowego malucha, w połowie skredytowanego przez Lasy Państwowe jako auto służbowe (dopóki nie spłacę kredytu), jednak teraz nie miało to skali porównania: nowa moja - no i Uli - "limuzyna".
Koniecznie chciałem gdzieś pojechać odbyć podróż, niestety Urszula nie mogła dostać urlopu. Właśnie zmieniła pracę; porzuciła państwową posadę w lasach i rozpoczęła swoją przygodę z ogrodami. Decyzja ta zadecyduje o całkowitej zmianie naszego życia, wywróci nasz świat do góry nogami, a z Uli stworzy chciałbym powiedzieć " rekina biznesu" ale nie powiem, pozostanę przy margaretkowej właścicielce firmy którą sam nazwałem...
WIŚTA-WIO tworzącej ogrody. Kusi mnie by opisać, jak z Pana Leśniczego zajmującego się lasem polowaniem i tym co chodzi po podwórku stałem się mężem – przy żonie. Ale to może Pani Grażynka stworzy osobny dział na stronce internetowej bo tutaj... niech już pozostanę szefem i założycielem Kulczyna Teamu ;-)
W lipcu dopisałem chłopców do mojego paszportu, spakowałem lanosa i ruszyliśmy na południe. Cel naszego wyjazdu nie był specjalnie sprecyzowany... chciałem zobaczyć Tatry, ale od strony południowej, a to co ciekawego będzie po drodze to zwiedzamy. Na liczniku 500 km całus od Urszulki i w drogę. Jak teraz na to patrzę, z perspektywy naszych wojaży, był to pierwszy zagraniczny wyjazd całej trójki.
Zaczęliśmy od dość smutnego akcentu ale kiedyś trzeba było tam pojechać i zobaczyć. Niemiecki obóz zagłady w Oświęcimiu, cóż tu pisać straszne i odrażające miejsce, jednak chciałem chłopcom pokazać . Opowiadałem o nim, wiedzieli co to za koszmarny obóz. Kiedyś przed laty jako siedemnastolatek spędziłem w obozie dwa tygodnie jako pracownik porządkowy, z grupą chłopców z klasy. Spaliśmy na terenie obozu w baraku nr 22 zaadoptowanym na taki bardzo specyficzny hotel pracowniczy. Uczucie jakie mi w tedy towarzyszyło... było i teraz trudne do opisania. Pracowaliśmy przeważnie na terenie obozu w Brzezińce, przy utrzymaniu i porządkowaniu terenu. Teraz pod obozem szalał Świtoń z krzyżami... Dla mnie ten jego protest był głupotą, igraniem z ludzką pamięciom o tych straszliwych czasach, gdzie ludzkie życie nie miało żadnego znaczenia a teraz ktoś robi sobie tania sensację. Z Oświęcimia skierowałem się na południe w stronę Zakopanego. Obiad w Suchej Beskidzkiej w karczmie Rzym, spacer Krupówkami, droga do Morskiego Oka i obóz pod Giewontem nic a nic nie wyczerpał moich chłopców jeszcze w namiocie szaleli pół nocy.
Granicę polsko-słowacką przekroczyliśmy w Łysej Polanie, to były jeszcze czasy na wiele lat przed Szengen musiałem kupić naklejkę PL przejść całą odprawę, teraz to tylko myk a nawet często trudno zauważyć że już jesteśmy w innym państwie. Słowackie Tatry są zupełnie inne od tych po Polskiej stronie. Nasze są ciemne groźne sprawiają wrażenie nie dostępnych, tajemniczych, a przy pochmurnej pogodzie wrogich i niebezpiecznych. Słowackie to zupełnie co innego wyrastają z równiny popradzkiej tak nagle... jest płasko, płasko i są; wysokie strzeliste góry, nie ma tego przedgórza jakie jest w Polsce nie ma podhala. Za to są bardzo kolorowe, z przepiękną panoramą. W słoneczny dzień mienią się błyszczą, widokiem swym zachęcają do zwiedzania odbycia wędrówki. Jeziora w Serbskim Plesie są wyjątkowe, jedno co drażni to tak jak w Polsce niesamowita ilość turystów. Obóz rozbiliśmy na polu namiotowym w Tatrzańskiej Łomnicy, świetne miejsce do odbycia wypadów w góry wzdłuż strumieni. W tym miejscu obozowaliśmy kilka dni, wędrując kamiennymi rzekami. Nie obyło się bez przymusowych kąpieli, by w końcu z rozkoszą morsa czy pstrąga kapać się w zimnych, bystrych i czystych jak kryształ wodach górskich potoków.
Granicę z Polską przekroczyliśmy w Piwnicznej, droga do Krynicy wzdłuż Popradu jest przepięknie pokręcona. Wzrok przykuwają małe domki koloni cygańskiej w Słowacji dziesiątki wiszących szmat na sznurach chyba do suszenia, gromady biegających dzieciaków i wszech ogarniający bród sprawia okropne wrażenie. Noc pod Krynicą na przydrożnym polu namiotowym była bardzo zimna i taka nie spokojna, Co chwilkę budziły mnie przejeżdżające samochody, nocni spacerowicze. Teraz to z obozem uciekałbym w głąb lasu nad rzeczkę, szukałbym intymnego cichego miejsca. Ale wtedy i doświadczenia miałem mało w dzikim obozowaniu i myślałem o bezpieczeństwie; że im bliżej drogi tym lepiej. Jakże złudny pomysł, jednak wtedy takie właśnie myśli dawały mi poczucie bezpieczeństwa.
Po śniadaniu, które jak pamiętam smakowało wybornie przyszedł czas na zwiedzanie okolicy. Najpierw była Kamianna wioska pszczelarzy zakupiliśmy miód i świeczki z prawdziwego wosku, widzę że stoją do dzisiaj u mnie w kancelarii... to już 14 lat. Potem Krynica, wjazd kolejką na Górę Parkową. Z góry schodziliśmy już pieszo, zwiedzanie starówki i pijalni wód, i nagle patrzę a naprzeciw mnie idzie mój stary przyjaciel Maciek Bal z rodzinką, no cóż za spotkanie. Od razu zaproponował nocleg, z którego bardzo chętnie skorzystałem. Po kilku dniach włóczęgi, gorąca kąpiel i wygodne łóżko było tym co podniosło nasze nadwyrężone już morale podróżnika-włóczykija.
Odpoczęci czyści i wyspani ruszamy dalej. W planach dzisiaj mamy zamiar dojechać i zwiedzić zamek w Niedzicy oraz ruiny w Czorsztynie oraz objechać cały polski spisz zwany Zamagurzem. Warownia w Niedzicy zwana Zamkiem Dunajec wygląda imponująco a oblewające ją wody zalewu czorsztyńskiego dodają większej surowości temu miejscu. Jeszcze na początku lat siedemdziesiątych można było suchą nogą przejść pomiędzy zamkiem Niedzickim a ruinami w Czorsztynie. To tutaj został zrealizowany serial mojego dzieciństwa "Wakacje z duchami" Dopiero w połowie a może i pod koniec lat siedemdziesiątych rozpoczęto zalewać podzamcze i przygotowaną okolicę. Pamiętam jak protestowali mieszkańcy i uwcześni ekolodzy mówiąc o śmierci przyrodniczej tej ziemi. Nic podobnego się nie stało, sztuczne jezioro pięknie wkomponowało się w naturalne środowisko dodając walorów zarówno przyrodniczych jak i gospodarczych temu miejscu. Dodając do tego funkcję przeciwpowodziową całej doliny Dunajca gromadząc nadmiar wody płynącej rzeką w czasie wezbrań. W następstwie zapory z czasem ruszyła elektrownia wodna i produkcja energii elektrycznej. Z roku na rok zwiększa się rola turystyczna rozwinął się sport wodny...
Zwiedzanie nie zabrało nam sporo czasu , po schodzeniu zamku Dunajec i czorsztyńskich ruin, ruszyliśmy do Starego Sącza, by pod wieczór rozbić obozowisko nad jeziorem Rożnowskim. Następnego dnia zrobiliśmy wypad po okolicy; zwiedziliśmy piękny zamek w Nowym Wiśniczu, potężną romańską wierzę w Czchowie, pozostałości zamku w Melsztynie, zamek Tropsztyn w małej miejscowości Wytrzyszczki. W drodze powrotnej nie sposób było ominąć i nie zobaczyć ruiny zamku w Rożnowie, kasztelu w Jeżowie i grodziska w Gródku. Dobrze że namiot był rozłożony, zostawiliśmy go nad jeziorem pod opieką taboru cygańskiego, który rozbił się w pobliżu naszego obozowiska. Byliśmy tak zmęczeni, że nawet o kolacji nie było mowy, sen dopadł nas w minutę po wejściu do namiotu.
Nie dane nam było odespać przygód minionego dnia, raniutko obudzili nas Cyganie i bez zbędnych ceregieli zaprosili na prawdziwe taborowe śniadanie, było to i miłe i zaskakujące ale podobno to my byliśmy gospodarzami oni tylko rozbili obóz przy naszym... fajowo.
Powoli czas naszego wypadu zbliżał się do końca w drodze powrotnej do domu zwiedziliśmy kopalnię soli w Wieliczce i przez Tychy wróciliśmy do leśniczówki. Lanosikowi na liczniku przybyło 1000 kilometrów a mam mnóstwo wrażeń. Ta wycieczka dała zalążek, przyczynek dla naszych podróży, jak je z szumna nazywamy wyprawami. Do ciekawszego spojrzenia na świat na historię naszego kraju, do tego by wspólnie spędzony czas był szczęście i radością naszego życia.